Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 54 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 stycznia 2021 , Komentarze (14)

Moje postanowienie noworoczne to

MNIEJ SPORTU 

30 grudnia 2021 , Komentarze (4)

Słucham sobie audiobooka Agnieszki Węgiel o powyższym tytule. Chciałam Carra, ale audiobooka nie ma, e-booka też nie znalazłam, a papierowych książek nie zamierzam gromadzić.

Co do pozycji pani Węgiel, to jest ciekawa. Wali w pysk, obalając wszystkie mity i wymówki dotyczące odżywiania i diet.

To, co wyniosłam do tej pory dla siebie, to:

1. Mam jeść te 3 posiłki, lub 4, jak mam taki rozkład, ale to mają być normalne posiłki, pełnowartościowe, nie żadne obcinanie kalorii, żeby szybciej schudnąć. Pomiędzy posiłkami nie ma być żadnych przekąsek. Żadnego podgryzania jabłek, marchewek, czy innych takich. Nie chodzi tu o kalorie, ale o sam fakt podgryzania i robienia z jedzenia jakichś substytutów. Nie i koniec. Jeśli jestem głodna między posiłkami, to znaczy co? Ano to, że posiłki mam źle skomponowane, albo za mało kaloryczne. Najprawdopodobniej jest to deficyt białka i/lub tłuszczu. Mam zmienić posiłki na pełnowartościowe, a przekąski usunąć i już.

2. Jedzenie emocjonalne. Czyli stres, o czym wiedziałam. Ale ja nie żyję w stresie i nie jem pod jego wpływem. Jeśli raz na chiński rok zdarzy mi się wkurwić, to wtedy kompletnie nie mogę nic zjeść. Apetyt poziom zero. Ale... pani Węgiel napisała coś, co było dla mnie zaskakujące. Ten sam mechanizm emocjonalny, czyli podniesienie poziomu kortyzolu, działa też w przypadku ulgi. Jako taka nagroda. Oooo, to to u siebie zauważam. Takie "no, wreszcie mam święty spokój, czas dla siebie i moich smakołyków". 

3. Emocje w jedzeniu - trzeba zauważyć, zrozumieć. I zrozumieć, że jedzenie nie usunie problemu. Da chwilową ulgę, ale problem nierozwiązany będzie nawracał. Zatem trzeba zejść do źródła i popracować u podstaw. Może boleć, może być źle i ciężko, ale zajadanie problemów, to mniej więcej ten sam mechanizm, co picie wódy. Nie pomoże.

4. Zakumumplować się z samą sobą. Zrozumieć siebie, swoje potrzeby, swoje marzenia, swoje żale, braki. Zobaczyć to, co jest we mnie cenne, dobre, fajne. Nie stawiać się w roli ofiary, nie mówić, nie myśleć o sobie źle. Jeśli ja siebie nie polubię, to kto ma to zrobić? 

5. Oczywiście - żadnych diet. Żadnego myślenia "kiedy schudnę, to będę szczęśliwa". Bzdura. Będę szczęśliwa, kiedy sobie pozwolę na bycie szczęśliwą. Kiedy pozałatwiam to, co trzeba, kiedy będę się w życiu realizować, a do tego nie potrzebuję być chuda. Wręcz przeciwnie. Kiedy będę szczęśliwa, wtedy schudnę. 


I tak sobie dalej słucham, jeszcze nie skończyłam. Większość zgadza się z moimi przemyśleniami. Fajnie. Troszkę się nie zgadzam, ale to drobiazgi.

____________

Co słychać.

Mam nową trenerkę. Już 3 treningi z nią zaliczyłam. Jest inna. Bardziej energiczna. Jest więcej cardio, więcej siłowych ćwiczeń, mniej takiej typowej gimnastyki. Spalam więcej, męczę się podobnie, nie mam zakwasów. Treningi są dłuższe, bardziej zróżnicowane,  więcej rozgrzewki, mniej uspokojenia i rozciągania. Ciężarki, kettle. Fajnie. Na razie mi to chyba bardziej odpowiada. Zmieniły się też pory treningów. Teraz mam w poniedziałki, środy i czwartki o 19.00. Godzina super, czwartek mi nie odpowiada i będę go odrabiać sobie sama w piątek. 

Skończyłam słuchać serię demoniczną Perera V. Bretta. I jestem w czarnej rozpaczy, bo nie mam co słuchać! Poszukuję jakichś serii. Może "Koło czasu"? Albo "Saga o ludziach lodu"? Nie wiem, muszę się wciągnąć. Poszukam.


Jutro bieg Sylwestrowy. 10 km. Normalnie nie biegam w piątki, ale pobiegałam wczoraj, w środę, wyszło 20 km, chociaż chciałam jakieś 14-15, ale źle sobie trasę wyznaczyłam. Dzisiaj za to odpuściłam. Przebiec przebiegnę. A medal jest śliczny.

Zrobiłam sobie na 5 dni śniadanka - pudding z kaszy jaglanej na mleku migdałowym z odżywką białkową i nugatem z daktyli i nerkowców. Mniam. Duże porcje. Odżywki dwie różne - karmelowa i o smaku białej czekolady. Takie warstwy. Jedna porcja ma troszkę poniżej 400 kcal. Jak na śniadanie spokojnie wystarczy. 

No to, 

Szczęśliwego 2022.

23 grudnia 2021 , Komentarze (10)

Lubię nie mieć brzucha. Lubię czuć mięśnie, spięte i mocne. Lubię kiedy rano wstaję, a pępek dotyka kręgosłupa.

Lubię czuć na czym siedzę. Te zakwasy po przysiadach. Lubię łupać orzechy dupskiem jak Jagienka z Krzyżaków.

Lubię biec i nie czuć, że zaraz wypluję płuca. 

Lubię, kiedy spodnie mi spadają z tyłka i muszę kombinować pasek, bo nigdzie nie mam.

Lubię podnieść dwie zgrzewki wody mineralnej i poczuć się jak kilka miesięcy temu. A potem odłożyć je i odczuć różnicę.

Lubię zjeść kawałek tortu, malinowego z masą z mascarpone i bitej śmietany z białą czekoladą. Bo to imieniny mojej Młodszej. I nie czuć się winną. I nie zeżreć 5 razy tyle, w ukryciu.

Lubię kłaść się spać nieprzejedzona, ale z pełnym żołądkiem, bez stresu i głosu w głowie, że nie wolno jeść na noc. Wolno. Wszystko wolno. 

Lubię nic nie musieć. 

Wesołych Świąt. 

19 grudnia 2021 , Komentarze (15)

Od kiedy zmarła moja mama, świąt praktycznie nie ma. Taka ot, prowizorka. W tym roku nie ma też taty, bo jest na drugim końcu świata. W ogóle olałabym święta, ale młodsza córka przeżywa i dla niej to trzeba zorganizować. Zaprosiłam ciocię, siostrę mamy. Jest samotna i prawie byłam pewna, że się nie zgodzi, bo ma covid-obsesję. Nie szczepiła się, nie chorowała i wszystkiego się boi. Obiecałam, że przywiozę ją i zawiozę. 90 km w jedną stronę. W dodatku my wszyscy zrobimy sobie testy. Takie z Lidla czy Rossmana. To się zgodziła, co uważam za sukces negocjacyjny. Przynajmniej nie będzie marzła tam u siebie, bo ona nie ogrzewa mieszkania. Ciężki przypadek. Cóż.

W związku z tym muszę wymienić opony, bo mam letnie i nigdy nie miałam zimówek. Nie jeździłam w zimie nigdzie, lub tylko po mieście, jak było sucho. Pomyślałam nad całorocznymi. Chyba to będzie najlepsze rozwiązanie. Obecnie mam 2 przednie w miarę nowe, bo wymieniałam po złapania gumy, a dwie tylne stare, 10-letnie, ale za to dobrej firmy. Całoroczne załatwiłyby sprawę. 

Przeraża mnie przygotowywanie jedzenia na święta.  Nie ogarnę tego. U mnie w domu każdy je co innego, bo mąż na masie, starsza na diecie wątrobowej, ja wege, a młodsza grymaśna jak księżniczka. Jeszcze ciotka, która w sumie je tylko chleb, kiełbasę i ciastka. Obłęd. 

Sprzątać mi się już kompletnie nie chce. Siedzimy prawie na kartonach, bo kupujemy nowe, większe mieszkanie i obecne mi po prostu już zwisa. Z samochodem jest podobnie, bo czekam na uregulowanie spadku i sprzedaję grunt. Będzie kasa, to planuję zakup nowego auta. Więc te nowe opony w tym staruszku kompletnie mi nie leżą. No ale co mam zrobić? 

Waga chyba stoi. Nie rośnie. Chyba też nie spada. Jest dobrze.

Biegowo udało mi się osiągnąć koncensus między chęciami a zdrowym rozsądkiem. Więc zostało tak:

wtorek, czwartek 10-15 km

sobota - 20-22 km

niedziela - albo tempówka do porzygu na max. 6 km, albo spokojny na 10-15. Raczej te spokojne obecnie preferuję. Chciałabym wrócić do tempówek i interwałów, ale mam tak okropną niechęć do beztlenu i walki o oddech, że chwilowo odpuszczam tłumacząc się smogiem.

Mam ochotę na jakieś motywujące książki o jedzeniu. Carra muszę odszukać, bo gdzieś miałam i zgubiłam. Fajki rzuciłam pięknie dzięki niemu. Swoją drogą, facet dokonał czegoś wielkiego. Sam zmarł na raka płuc, ale opracował metodę i opublikował. Tyle osób wyciągnął ze szpon nałogu, że powinien dostać Nobla. Pośmiertnie. Za co? Za pokazanie prawdy o samym mechanizmie nałogu. 

Tak, świadomość jest sama w sobie kluczem do naprawy tego, co zepsute. Dlatego warto wsłuchać się w siebie. W swoje potrzeby, emocje. Dobra, kończę, bo zacznę tu promować medytację. Takie rzeczy to u swojego guru, ja tu tylko sprzątam.

10 grudnia 2021 , Komentarze (48)

Porównanie brzuchola. Pierwsze dzisiaj (po śniadaniu), drugie pod koniec sierpnia.

6 grudnia 2021 , Komentarze (11)

Jak pisałam, jakiś czas temu: nie mam pojęcia, ile ważę. 

Zważę się na wiosnę. 

W ciuchach się mieszczę, z tendencją do tego, że zrobiły się luźniejsze. Biega mi się dobrze. 

W zasadzie jeśli schudnę przez tę zimę, to będzie jakiś taki gratis, czego nie oczekuję specjalnie, bo dobrze jest, jak jest.

3 grudnia 2021 , Komentarze (33)

Czy Wy też macie skłonności do przesady? Do próbowania więcej? 

Miałam taki grafik:

- poniedziałek trening obwodowy

- wtorek bieg 8-10 km

- środa trening obwodowy

- czwartek bieg 6 - 8 km (interwały)

- piątek trening obwodowy

- sobota bieg długi 15-20 km

- niedziela odpoczynek lub bieg 5-6 km na beztlenie, szybki


No i patrzę, a tu z 8-10 km robi się 15. Z tego 6-8 wzrosło do 12-13. Długi rzadko jest poniżej 20, a w niedzielę jak dyszka nie pęknie, to mam niedosyt. Kurde. Jak się zahamować?!


Z jedzeniem mam podobnie. Lubię, jak nie dojem. Jak zjem mniej. To nie jest dobry kierunek. 

Na razie wszystko pięknie, ładnie, ale jak coś z tym nie zrobię, to przyjdzie taki moment, a wszystko pie&dolnie.


27 listopada 2021 , Komentarze (29)

Któż jest od nich wolny!

Pisałam już o demonach, lękach. Tym razem chciałam skupić się na błędach, które powodują wahania wagi, tycie, ciągły głód i zaburzenia odżywiania. 

Wiadomo. Złe nawyki, stres. Ale to nie nad tym chcę się dziś pochylić. Co robię źle?

1. Jem, kiedy nie czuję głodu. Takie teorie powstały, że trzeba jeść śniadanie w godzinę po wstaniu, że stałe pory posiłków, że co ileś godzin. Bla-bla-bla. Każdy organizm ma swój zegar biologiczny. Nikt mnie nie zmusi, żebym poszła spać (i zasnęła!) o 20.00, więc czemu miałabym się zmusić do jedzenia o 7.00 rano?! Mój układ pokarmowy wtedy jeszcze śpi. Pierwszy głód odczuwam około 10-11 rano, a bywa, że po południu. I nie ma w tym nic złego! Jeśli zjem na siłę śniadanie o 7.00, to będę czuć się niekomfortowo. Owszem, pobudzi to trawienie, ale... po co? Czuję się rano dobrze, mam mnóstwo energii. Trawienie powoduje u mnie ospałość. Więc po co to psuć?

Są dni, kiedy budzę się głodna. I wtedy nie widzę przeszkód, żeby zjeść śniadanie o tej 6.00. Bo tak. 

Głód jest najlepszym drogowskazem i wyznacznikiem czasu, kiedy powinno zjeść się posiłek! Po to jest głód. Nie mylić z apetytem i chęcią na coś pysznego. To inny sygnał i dobrze nauczyć się je rozróżniać.

2. Nie jem, kiedy czuję głód. Bo głód można wytrzymać. On przycichnie. Potem odezwie się znowu. I znowu przycichnie. Będzie tak pulsował z narastającym natężeniem. Jak przy porodzie lub konieczności wypróżnienia (przepraszam za porównania). Głód nie jest problemem sam w sobie. Problemem jest zbyt długie go ignorowanie. Pierwszy sygnał, że się przegięło, to spadek glukozy - zawroty głowy, zasłabnięcia. Mi się raz zdarzyła czasowa (na szczęście!) utrata wzroku! Potem spada metabolizm. I tempo chudnięcia. I tempo życia. I wszystko szlag trafia.

Nie ma też nic złego w jedzeniu wieczorem, w nocy. Oczywiście, po uczcie i ciężkostrawnym jedzeniu sny są płytkie i niespokojne. Ale to dotyczy tylko przejedzenia i tylko przed samym snem. Ja czasami jem o 23.00 i nie odbija się to na moim śnie (sprawdzam!), ani na gromadzeniu tłuszczu. Ale na ogół nie jestem głodna w nocy. Jak zjem koło 21-22, to nic się nie odezwie w nocy. 

3. Zaspokajanie głodu gówienkami. Zasada jest taka: kiedy czuję głód, to mam zjeść posiłek. Nie przekąskę. Nie skubnąć coś na szybko. Nie zapchać się sałatą. Nie zapić wodą. Mam zjeść zdrowy, pożywny posiłek. Koniec kropka. Z białkiem, tłuszczem. Tylko to da organizmowi to, czego potrzebuje. 

4. Odkładanie na później. Jeśli jestem głodna teraz, to jem teraz. Nie czekam na wyznaczony czas posiłku. Organizm lepiej wie, kiedy potrzebuje paliwa. Z pustym bakiem się nie jedzie. Oczywiście, jest to trudne. Ale do zrobienia. Mam zajęcia ze studentami. Dwie grupy pod rząd bez minuty przerwy. Od 12 do 17. Wiem, że będę głodna w tym czasie. Oczywiście, nie wyciągnę termosa z obiadem w laboratorium. Nie wyjdę też i nie zostawię ich. Więc biorę sobie duuuuży bidon z joguetem skyr i dwiema porcjami odżywki białkowej. I sobie piję, jak mnie złapie głód. Dyskretnie.

5. Przesadzanie z aktywnością. Oj, to moja zmora. Mam tendencję do przesady. Wiem. Zbyt dużo ruchu to stres dla organizmu. Zbyt wiele stresu to blokada dla metabolizmu. Wiem o tym z literatury i z doświadczenia po tym jak przytyłam trenując do maratonu. Biegając po 20-30 km dziennie. 

6. O olewaniu aktywności nie napiszę, bo nie pamiętam kiedy mnie ten problem dotyczył. Mnie rwie do ruchu.

24 listopada 2021 , Komentarze (3)

Moje życie jest spokojne. Mam wewnętrzny komfort i to jest u mnie norma. Ale czasem wybucha jakaś bomba. Jakiś niepokój, niepewność, która wwierca się w mózg i nie pozwala się wyluzować. Nie mogę spać, jedzenie mi nie smakuje, chodzę rozkojarzona i nie mogę egzystować. Wszystko się psuje, nic nie cieszy. Dopóki sytuacja się nie ustabilizuje, nie zmieni lub nie znormalnieje, cały czas coś wisi nad głową. 

Tak było ostatnio, kiedy mój tato powiedział, że zaobserwował u siebie tachykardię, że ma w spoczynku tętno na poziomie 135-140. Oczywiście przekopałam internet i doszłam do wniosku, że to z powodu szczepień. Po kilku dniach już się prawie z nim żegnałam, bo do lekarza go wygonić graniczy z cudem. Po kilku dniach mój szanowny tatuś oświadczył, że jak mierzy sobie ręką na tętnicy, to jest OK, a to wysokie tętno pokazywała mu jego opaska sportowa. Nosz kurde! Nie wiem, czy bardziej się śmiać, czy wkurzać. No ale wracam do stanu luzu. 

Koleżanka córki z klasy zrobiła nieoficjalnie test na covid i wyszedł jej dodatni. Histeria, panika. Dzisiaj przyszła piątka dzieci do szkoły. Sama córce nie pozwoliłam iść, chociaż jest ozdrowieńcem. Dzisiaj koleżanka powtórzyła test w przychodni - wyszedł ujemny. Kamień z serca.

I takie różne przeszkadzacze mi w życiu kwitną. Żeby nie było za różowo, bo można się zrzygać z tej słodkości :P

© Bebio 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.